Obecnie ustawa budżetowa co roku określa maksymalną liczbę etatów dla urzędów. Od niej zależy wysokość środków na wynagrodzenia. Dlatego dyrektorzy ministerstw i urzędów zgłaszają zawyżone zapotrzebowanie na urzędników, mimo że faktycznie zatrudniają ich mniej. Większość urzędów przyznane limity wykorzystuje w 85 proc. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że w 33 skontrolowanych urzędach limit zatrudnienia wynosił 11 779 etatów, a faktycznie zatrudniono 10 436 urzędników. Czesława Rudzka-Lorentz, dyrektor departamentu administracji publicznej w NIK, wyjaśnia, że zaoszczędzone w ten sposób pieniądze szefowie urzędów mogą przeznaczyć na zwiększenie wynagrodzeń.
W efekcie w tym roku w jednym ministerstwie środki na wynagrodzenia wzrosły o 67 proc., a w innym tylko o wskaźnik inflacji.
Jakub Skiba, były dyrektor generalny KPRM, popiera zniesienie limitów zatrudnienia, ponieważ jest to tylko wirtualny wskaźnik.
Dodaje, że poprzedni rząd także zmierzał w tym kierunku. Zaznacza jednak, że rząd musi określić nowy sposób podziału funduszy na wynagrodzenia pomiędzy poszczególne urzędy.
Wysokość środków na pensje może zależeć od realizowanych zadań i wyników wartościowania stanowisk – wyjaśnia Jakub Skiba.
Witold Gintowt-Dziewałtowski, członek Rady Służby Publicznej, uważa, że limity należy pozostawić.
Ich zniesienie doprowadzi do zwolnień w administracji – podkreśla.
Jego zdaniem wcale nie mamy za dużo urzędników. W Polsce w administracji pracuje 2,17 proc. ludności, we Francji 3,8 proc., w Niemczech 3,47 proc., a Wielkiej Brytanii 3,23 proc.
– Zbyt mała liczba urzędników spowoduje, że administracja nie będzie w stanie dobrze realizować swoich zadań – mówi Witold Gintowt-Dziewałtowski.
Adam Leszkiewicz podkreśla jednak, że szef Służby Cywilnej będzie nadzorował wykorzystanie środków na wynagrodzenia i zatrudnianie w administracji.