Chodzi tu o ustawę o państwowym zasobie kadrowym i wyższych stanowiskach państwowych (DzU z 2006 r. nr 170, poz. 1217), obowiązującą od 27 października ubiegłego roku. Według niej zasób tworzą nie tylko osoby, które spełniają wymogi w niej określone, lecz także niespełniające tych wymogów, ale piastujące w chwili wejścia ustawy wżycie stanowiska nią objęte. I jedni, i drudzy stają się pełnoprawnymi uczestnikami zasobu.

Owszem, literalnie rzecz biorąc, wymóg składania co pięć lat egzaminu dotyczy wyraźnie tylko tej pierwszej kategorii. Wykładnia taka prowadziłaby jednak do absurdu: osoby wchłonięte do zasobu z automatu nie tylko korzystałyby z przywileju niespełniania normalnych ustawowych wymogów kwalifikacyjnych (np. posiadania wyższego wykształcenia), lecz także nie zdawałyby potem egzaminów, w odróżnieniu od osób ze studiami, przyjętymi do zasobu na normalnych zasadach. Pozostawałoby to w sprzeczności z podstawowym celem, dla którego powstała ustawa -by sektor publiczny był obsługiwany przez osoby o najwyższych (i do tego bieżąco uzupełnianych) kwalifikacjach. Dlatego wszyscy członkowie zasobu muszą zdawać egzaminy sprawdzające co pięć lat.