Spór dotyczy systemu handlu certyfikatami pochodzenia energii. Unia Europejska postawiła sobie ambitny cel rozwoju produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Do 2020 roku udział energii zielonej – ze słońca, wody, wiatru czy biomasy – w zużyciu ogółem ma wynosić średnio 20 procent. Dla Polski limit wynosi 15 procent.
Komisja Europejska zaproponowała, by w realizacji tego celu pomógł system handlu świadectwami pochodzenia. Każde przedsiębiorstwo produkujące czystą energię dostawałoby zielony certyfikat, który potem mogłoby sprzedawać na unijnym rynku.
Nie mamy nic przeciwko rynkowi. Ale skoro rynek, to po co administracyjnie wyznaczone w Brukseli cele? – mówi nam ekspert ministerstwa Środowiska. Polska się przestraszyła, że mechanizmy rynkowe spowodują wyciek zielonych certyfikatów z kraju. Przez to nie będziemy w stanie spełnić unijnych celów.
Nieoczekiwanie nasze wątpliwości podzieliły bogate kraje UE. Ich zdaniem proponowany przez Komisję system zachęci firmy do lokowania produkcji w krajach biedniejszych. Możliwość handlu certyfikatami utrudniłaby też rządom prowadzenie spójnych narodowych polityk wspierania czystej energii, z elementami ulg podatkowych czy gwarancji cenowych.
Polska propozycja zawiera natomiast możliwość handlu statystycznymi nadwyżkami energii odnawialnej między krajami. Jeśli więc Polska wyprodukuje więcej niż 15 proc., będzie mogła odsprzedać nadwyżkę np. Wielkiej Brytanii – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Dyrektywa w sprawie energii ze źródeł odnawialnych ma zostać przyjęta do końca roku.